Coś się zepsuło. Owszem trochę moja wina. Trochę znaditerpretowałam, a trochę po co było mówić zobaczymy, jak będzie dalej? Więc się zjebało. Teraz zastanawiam się jak to naprawić. Nie wiem, czy jest co naprawiać. Nie wiem, czy na pewno to ja powinnam chcieć to naprawiać.  

Trochę mam poczucie, że jak Ci to wyślę i napiszę, że o zróbmy coś, to pokaże Ci, że możesz wszystko, bo przecież i tak wrócę. A tego nie chcę. Kurwa sam mi mówiłeś, że mnie robisz. Gdzie ja miałam głowę, oczy i godność? Czy jestem aż tak zdesperowana, żeby mnie ktoś pokochał? Wait, no.  

Przecież to zaczęło się od czystej kalkulacji, że jest fajnie, że znamy się tyle lat i działa, że nas do siebie ciągnie. Czysta kalkulacja. No ale... Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że mam biznesowe podejście. Podejmuję konkretne działania i oczekuję konkretnych wyników. Albo w jedną, albo w drugą. Ale z jakiegoś powodu zawsze czekam na wynik w nieskończoność, zamiast powiedzieć, że albo w prawo, albo w lewo. Dzisiaj powiedziałam... czy to dobrze? Sam sobie odpowiedź.  

Nie da się już wrócić do tego co było. Bo opierało się na przesuwaniu granic i niedopowiedzeniach. A teraz już nie ma niedopowiedzeń. Ups. 

Trochę się cieszę z tego powodu. 

I obawiam się, że to Ty na tym tracisz. Bo chyba właśnie trochę straciłeś mnie. Czy to w formie zabawki, czy w formie pocieszenia, wsparcia, czy w jakiejkolwiek innej.  

W jakiś sposób Cię kocham, zaufałam Ci i mnie zraniłeś. Więc jeżeli kiedykolwiek mamy rozmawiać o jakiejś dalszej przyjaźni, to musisz wiedzieć, że nie wiem, czy nadal potrafię Ci ufać. That's all.


Reposted from boroboro